wkradło się w moje kamienice
słońce o promieniach jasnych
by znad wielkich mrozów
wykluć schowane ciałka
szliśmy wszyscy w jednym kierunku
nieznani
różowiły się nosy, policzki
zamarzały
ale słońce przed nami było lipcowe
górowało wciąż ciepłe
jak wtedy
gdy bose stopy biegły po deskach pomostu
gdy wilgotne włosy moczyły ramiona
wtedy właśnie mówiłeś
za gorąco